Tak wielu nauczycieli zostało tak bardzo poturbowanych, zwłaszcza ci, którzy wyrażali swój sprzeciw w czasie strajku z 2019 r., ale też w różnych protestach i manifestacjach, że na pewno będzie co naprawiać po tym okresie. Lista spraw jest długa, a ponieważ średnia wieku nauczycieli rośnie, to w tyle głowy każdy z nas ma nie tylko minionych osiem lat. Wcześniej też nie było różowo. Są przecież politycy, którzy już mieli szansę, żeby nauczycielski los poprawić, tymczasem my, nauczyciele, ciągle walczymy o te podstawy, które powinny się nam należeć.
Z Łukaszem Radeckim, polonistą w Szkole Podstawowej im. Generała Józefa Bema w Starym Polu oraz prezesem Oddziału Stare Pole w Okręgu Pomorskim ZNP, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Co wysuwa się na pierwszy plan, jeżeli chodzi o powyborcze oczekiwania nauczycielek i nauczycieli?
– Każdy z nas ma swoje potrzeby i własne spostrzeżenia. Czasami się w nich różnimy, ale to wynika też z tego, że każdy rząd, każda partia obiecują przed wyborami złote góry i generalnie nie dotrzymują obietnic. Co nie znaczy, że nie mamy oczekiwań po tych wyborach. Ja bym sobie życzył przywrócenia prestiżu zawodowi nauczyciela, który w ostatnich latach został zdeptany. Zawód nauczyciela nie jest zawodem cieszącym się szczególną popularnością i powszechnym szacunkiem. Uważam, że musimy to zmienić.
Jaka będzie polska szkoła po wyborach?
– Życzyłbym sobie, żeby była bardziej przyjazna dla dzieci o specjalnych potrzebach, dlatego oczekuję, że kolejny rząd pochyli się nad edukacją dzieci, które mają orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego. One potrzebują coraz większego wsparcia. Ja sam jestem również nauczycielem wspomagającym i wiem, że problemy tych dzieci są przez system edukacji prawie niedostrzegane.
Co trzeba zrobić?
– Pomyśleć o kadrach. Brakuje nauczycieli wspomagających, a ci, którzy pracują, są obciążeni do granic możliwości. Kolejna sprawa to kwalifikacje. Nauczycieli trzeba szkolić, wtedy łatwiej im będzie się mierzyć z nowymi wyzwaniami. Tymczasem brakuje pieniędzy i systemowego pomysłu na to, jak rozwiązać problem wynikający ze wzrastającej liczby dzieci z ograniczeniami edukacyjnymi. Mam wrażenie, że trzeba będzie zacząć pracę u podstaw.
Tak samo źle wygląda sytuacja dzieci z niepełnosprawnościami, tylko że ten temat jest przynajmniej szczątkowo obecny w przestrzeni publicznej, natomiast kwestia dzieci z orzeczeniami w szkołach powszechnych spadła na dalszy plan.
Jeżeli apeluje Pan o wsparcie, to znaczy, że coś ważnego Pan zauważył?
– Brakuje w szkołach specjalistów, odpowiednio przygotowanych osób, które mogłyby zaoferować tym uczniom profesjonalne wsparcie. Samo narzucanie rozporządzeniem liczby pedagogów czy psychologów, którzy mają przypadać na liczbę dzieci w szkole, to zdecydowanie za mało. Przy obecnych brakach kadrowych dzieci są słabiej wspierane, niż być powinny. I to nie jest wina szkół ani nauczycieli, po prostu nie ma środków, żeby przyciągnąć ludzi do tej pracy.
Jak wielu szkół ten problem może dotyczyć?
– Z tego, co wiem, to bardzo wielu. Szkoły bardzo się starają, żeby dzieci miały dodatkowe wsparcie, ale nas, nauczycieli wspomagających, jest ciągle za mało.
„Edukacja i nauka są naszym wspólnym dobrem” – czytamy w dokumencie podpisanym przez ZNP i ugrupowania opozycji demokratycznej. Przedstawiciele tych ugrupowań deklarują wspólne działania, m.in. na rzecz odbudowy prestiżu zawodu nauczyciela.
– Od tego trzeba zacząć. Tak wielu nauczycieli zostało tak bardzo poturbowanych, zwłaszcza ci, którzy wyrażali swój sprzeciw w czasie strajku z 2019 r., ale też w różnych protestach i manifestacjach, że na pewno będzie co naprawiać po tym okresie. Lista spraw jest długa, a ponieważ średnia wieku nauczycieli rośnie, to w tyle głowy każdy z nas ma nie tylko minionych osiem lat. Wcześniej też nie było różowo. Są przecież politycy, którzy już mieli szansę, żeby nauczycielski los poprawić, tymczasem my, nauczyciele, ciągle walczymy o te podstawy, które powinny się nam należeć. Nie wychodzimy ponad to, co powinniśmy otrzymać.
Wynagrodzenia to jest temat rzeka. Rzecz w tym, że wolimy za bardzo nie myśleć o naszych wynagrodzeniach, tylko skupiać się na uczeniu. Gdybym ja sam tego nie robił z pasji, to dawno bym pewnie przestał uczyć w szkole. W tej chwili po prostu czekam, co będzie dalej.
Na jak długo wystarczy jeszcze tej pasji?
– Nie wiem, nie potrafię odpowiedzieć. Na tę chwilę widzę uczniów, którzy potrzebują nas w szkole, a ja nie mogę odejść, bo na mnie liczą. To jest ta misja, którą czuję. Jeżeli chodzi o wynagrodzenia, to w ostatnich latach bardzo często niejeden z nas się zastanawiał, w którym momencie powie dość, w którym momencie pojawi się ta granica… Z powodu zarobków mnóstwo nauczycieli w ostatnich latach odeszło. W szkole, w której uczę, nie ma w ogóle nauczycieli młodych.
Nie ma nawet osób poniżej 35. roku, które mogłyby zasilić Klub Młodego Nauczyciela. Co więcej, wiem, że od kilku lat nie wpłynęło żadne podanie o pracę od absolwenta świeżo po studiach. Coraz rzadziej zdarzają się również podania nauczycieli, którzy chcieliby dorobić kilka godzin. To jest przerażające. Tymczasem z rozmów z moimi absolwentami wiem, że oni po roku – dwóch latach pracy w swoich zawodach zarabiają tyle, ile ja po 18 latach w szkole.
Czyli już nie chodzi wyłącznie o pieniądze?
– O szacunek. Dla nas szacunek jest wyznacznikiem prestiżu. Chcemy być traktowani poważnie, jako osoby, które posiadają wiedzę, wykształcenie i kompetencje. Wysokość pensji jest wyznacznikiem, który sprawia, że ten społeczny odbiór jest taki, a nie inny. Skoro tyle zarabiają, to na to zasługują. Poza tym ludzie stali się wobec nas bardziej roszczeniowi, bo nauczyciele nie zawsze potrafią się bronić albo nie wypada im okazać sprzeciwu.
Odczuł Pan kiedyś społeczną niechęć?
– Może trochę w trakcie strajku bądź przy okazji manifestacji, kiedy publiczne przekazy na temat nauczycieli rozmijały się z prawdą. Przedstawiano nas w innym świetle i w pewnym sensie odczułem na własnej skórze skutki pogardy i propagandy. Można to z powodzeniem pokazywać na lekcji historii jako przykład, że pewne zjawiska znane z przeszłości znowu mają u nas miejsce.
Co bardziej boli to, że koleżanki i koledzy odchodzą ze szkoły, czy ta nagonka?
– Zdecydowanie nagonka. Bo ona też spowodowała falę odejść. Dla wielu moich koleżanek i kolegów ten zawód jest naprawdę wszystkim w ich życiu, jednak po tym, jak ich serca zostały złamane, zdeptana została też duma z wykonywania tej pracy. U każdego, kto odszedł, zdecydowało coś innego. U jednego ciągła niepewność jutra, u innego pensja, u trzeciego negatywna narracja na temat nauczycieli.
Tak czy inaczej jesteśmy w takim miejscu, w którym nie możemy nawet odpowiedzieć sobie na pytanie, ile danego miesiąca zarobimy. Pracę mamy liczoną godzinowo, nie można sobie nawet budżetu domowego zaplanować. Co miesiąc pensja inna i często niższa, niż się zakładało.
Co jest ważne w tej chwili?
– Byśmy czuli, że wszyscy gramy do jednej bramki. Oczywiście wiemy, że jest sporo różnic między szkołami, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę sytuację samorządów i naciski partyjne. Najgorzej jest tam, gdzie samorząd nie potrafi się dogadać z dyrekcją szkoły. W niektórych szkołach dzieją się rzeczy straszne. System, a w ślad za tym szkoły, stały się bardzo upolitycznione.
Trzeba uspokoić atmosferę w szkołach i wokół nich?
– Przede wszystkim. Tu też wiele trzeba zacząć robić od początku. (…)
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 42-43 z 18-25października br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Dagmara Radecka