Uważam, że nauczyciele nie powinni tyle pracować. Odchodząca ze szkoły, obecnie już emerytowana, nauczycielka, która zdecydowała się pozostać z nami na kilka godzin, dopiero na emeryturze odkryła, jak powinna wyglądać praca nauczyciela. „Mam czas dla uczniów, którzy są lepiej przeze mnie zaopiekowani, z każdym z nich mogę porozmawiać, dłużej zastanowić się nad jego pracą” – tak mi niedawno powiedziała. Uważam, że te 18 godzin, które zostały wypracowane przez środowisko, liczne ministerstwa, które mieliśmy po drodze, i związki zawodowe, to wymiar optymalny. Tylko wtedy można mówić o uczciwej pracy nauczycielskiej.
Z Januszem Olczakiem, dyrektorem IV Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Prusa w Szczecinie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
A więc nie 900 zł, a 766 zł. Tyle Pan dostał?
– Dokładnie 766 zł i 40 gr. Przyznaję, że jak dla mnie jest w tym pewna zagwozdka. Otóż gmina Szczecin, wypłacając pracownikom oświaty nagrodę z okazji ich święta w wysokości 1 tys. zł brutto, przelała na konta nauczycieli po 926,92 zł, podczas gdy z tych 1125 zł nagrody specjalnej od MEiN dostaliśmy 766,40 zł. Coś dziwnego. Ja wiem, że trzeba płacić podatki, uwzględnić w tym wszystkim jakieś składowe, ale wyszło na to, że ten tysiąc od ministra to inny tysiąc niż ten od prezydenta miasta. Tak jakby to były dwa różne tysiące.
Pieniądze były wypłacane w tym samym czasie?
– Dzień po dniu. Nauczyciele mają więc porównanie i mają nad czym myśleć. Liczby to w MEiN problem nie od dziś. To już inna matematyka.
Do gorących tematów edukacyjnych tej jesieni, zalicza się również pracę na dwa etaty oraz bon na laptop, do którego nauczyciele ze szkół ponadpodstawowych – przynajmniej na razie – nie są uprawnieni. Ustawa przyznaje im takie prawo, ale minister w rozporządzeniu już nie. W sprawie laptopów interweniuje ZNP. Jak w tym kontekście wygląda sytuacja po prawie dwóch miesiącach pracy szkoły?
– O każdej z tych spraw trudno w ogóle rozmawiać spokojnie. Jeżeli chodzi o limity godzin ponadwymiarowych, to powiem tylko, że nawet elektroniczny arkusz organizacyjny nie przyjął mi tego zwiększenia liczby godzin. Skupiono się na przepisach, ale w ślad za tym nie poszły pieniądze na zmiany w systemach informatycznych. Mój arkusz ciągle wskazuje, że nie wolno mi zatrudniać nauczyciela na więcej niż półtora etatu, więc do SIO i tak poszły wakaty. Jak widać, nawet komputer nie chce tego przełknąć.
Czy można powiedzieć, że to rozwiązanie podtrzymuje albo nawet nasila patologię zatrudnieniową wśród nauczycieli polegającą na nadmiernym obciążeniu ich lekcjami?
– Owszem i nic się nie zmienia. Wcześniej też nieraz zatrudnialiśmy nauczycieli na ponad jeden i pół etatu. W ubiegłym roku szkolnym miałem nauczycielkę, która pracowała na ponad dwóch etatach. W arkuszu było zaznaczone, że jest wakat, a nauczycielce, która już miała etat, został przypisany kolejny. Nie miałem innego wyjścia. Nauczyciele odchodzą z pracy, a my musimy zapewnić ciągłość kształcenia. Tak robi większość dyrektorów szkół. Inaczej się nie da, bo o chętnych do pracy jest coraz trudniej.
Nauczyciele nadal się na to godzą?
– Idealnie byłoby rozdzielić jeden wakat na dwie, trzy lub cztery osoby, ale jak brakuje chętnych, to szukamy chociaż jednego, który przyjmie te godziny. Po tym, jak ministerstwo usankcjonowało zmiany w limitach godzin, w pewnym sensie ja, jako dyrektor szkoły, mam czystsze sumienie… Co nie znaczy, że tak być powinno i nauczyciele powinni pracować ponad siły. Z wieloma zmianami zaszliśmy już w edukacji za daleko, doszło do wielu patologii.
Czyli tylko w teorii nie ma u Pana żadnych wakatów od września?
– Bo zwiększyliśmy zatrudnienie tym, którzy już pracowali wcześniej. To jest powszechne w polskich szkołach. Ale wracając do pani pytania – czy nauczyciele się na to godzą? Otóż, oni wcale tego nie chcieli. Od miesięcy mi mówili, że nie chcą już więcej niż 1,5 etatu, że nie chcą nawet tego półtora etatu. Ja ciągle powtarzałem, że postaram się spełnić ich prośby.
Pościągałem z innych szkół nauczycieli, a że mamy dobrą atmosferę w szkole, to kadra nam się nieco powiększyła i jest nieco mniej obciążona, niż początkowo zakładaliśmy.
Poszukiwania się opłaciły i można powiedzieć, że nauczyciele mają więcej czasu dla swoich uczniów?
– Wykonałem wiele zabiegów, ale i tak uważam, że nauczyciele nie powinni tyle pracować. Odchodząca ze szkoły, obecnie już emerytowana, nauczycielka, która zdecydowała się pozostać z nami na kilka godzin, dopiero na emeryturze odkryła, jak powinna wyglądać praca nauczyciela. „Mam czas dla uczniów, którzy są lepiej przeze mnie zaopiekowani, z każdym z nich mogę porozmawiać, dłużej zastanowić się nad jego pracą” – tak mi niedawno powiedziała.
Uważam, że te 18 godzin, które zostały wypracowane przez środowisko, liczne ministerstwa, które mieliśmy po drodze, i związki zawodowe, to wymiar optymalny. Tylko wtedy można mówić o uczciwej pracy nauczycielskiej.
Wielokrotnie pytałam dyrektorów szkół o skutki przeciążenia nadmierną liczbą godzin. Pana zdaniem rodzice i uczniowie zauważają ten problem?
– Zauważają i z tego, co widzę, coraz mniej są zadowoleni, także z pracy nauczyciela, do którego wcześniej nie mieli żadnych uwag. Niestety każdy, kto jest przemęczony, inaczej pracuje, inaczej reaguje, inaczej sobie radzi. Nauczycieli to też dotyczy. Pod tym względem niczym się nie różnią od pozostałych grup zawodowych. Bez wątpienia brak kadr i średnia wieku to problem.
W mojej szkole coraz większej grupie nauczycieli jest bliżej do sześćdziesiątki, a spora część skończyła już 60 lat. Ja sam zbliżam się do sześćdziesiątki i wiem, że potrzebuję coraz więcej czasu na regenerację sił. Zastanawiam się, na co my jeszcze czekamy.
Od dwóch lat szkoły alarmują, że wkrótce możemy się zderzyć z jeszcze poważniejszym problemem kadrowym, niż obserwujemy w tej chwili.
– My już się z tym zderzyliśmy, tylko jeszcze o tym nie wiemy. Jeszcze nie dotarło, że za chwilę mocno zaboli. Od września tego roku mam wrażenie, że stoimy pod ścianą. Od paru ładnych lat przecież wiadomo, że będzie nam brakowało nauczycieli przedmiotów ścisłych, od roku – dwóch odczuwamy również problemy w naborze humanistów. I nic z tym nie zrobiono. W Szczecinie może mamy trochę lepszą sytuację z nauczycielami chemii, bo mamy dość dobrze rozwinięte uczelnie pod tym kątem. Ale matematycy i fizycy są praktycznie poza zasięgiem szkół.
Który z problemów wskazałby Pan jako ważniejszy od pozostałych: wakaty, rosnącą średnią wieku wśród nauczycieli, niedostosowaną podstawę programową, przepełnione klasy czy niskie płace?
– Od 12 lat jestem dyrektorem szkoły i nie wiem, gdzie ten pożar jest większy, gdzie w pierwszej kolejności należałoby skierować strumień wody. Oświata mocno płonie i trudno byłoby w ogóle wybrać, od czego zacząć gaszenie. Pytanie jest raczej takie, co można ugasić jednym słabym strumieniem wody, bo nie wystarczy ani na duży ogień, ani na kilka ognisk. Jest za ciężko. Kadry są w rozsypce, dlatego tak ozłacamy tych matematyków i fizyków, żeby przyszli chociaż na kilka godzin.
Superresort MEiN ruszył pod nowym szyldem w styczniu 2021 r. Czy z perspektywy dyrektora szkoły, z połączenia MEN i MNiSW nie wynikło dla szkół nic dobrego?
– Jestem cały czas w szkole, ale niczego takiego nie zauważyłem. Od lat miałem wrażenie, że jestem jednym z wielu petentów, który wiecznie czegoś chce i ciągle jest z czegoś niezadowolony. Nie czułem tego, żebym mógł przyjść i powiedzieć w MEiN: mam problem, inni też go mają, znajdźmy rozwiązanie systemowe.
Mam wrażenie, że nie ma znaczenia, jakie pomysły przedstawiali nauczyciele, bo z założenia oceniane były jako złe. Reforma z 2017 r. została wprowadzono bez większych konsultacji ze środowiskiem nauczycielskim. W tym dialogu zabrakło nie tylko nauczycieli. Zapomniano o samorządowcach, związkach zawodowych i uczelniach.
Ani przed połączeniem ministerstw, ani po powstaniu superresortu nie uznawano nas za partnerów do rozmowy. Nawet tłumaczenie, że nikt nie chce być niczyim wrogiem, że wszyscy chcemy mieć lepszą szkołę, do nikogo nie przemawiało. Dlatego przestało się cokolwiek układać.
Od jednego z dyrektorów szkół usłyszałam niedawno, że znaczenie praktyk studenckich spada, bo jest coraz mniej chętnych, a przeładowani lekcjami nauczyciele nie mają już tyle czasu. Ten system się rozsypuje?
– Tego też nie udało się załatwić w ramach jednego resortu. Przestano nad tym czuwać. Studenci sobie po prostu chodzą po szkołach i żebrzą, żeby ich ktoś przyjął na praktykę. Student prosi mnie, a ja proszę nauczyciela. Nauczyciel ma z tego tytułu tylko więcej pracy i nic ponad to. Edukacja z nauką są razem, ale jakby osobno. Cieszymy jednak, kiedy te praktyki studenckie w ogóle są. Powiem tak, byłem jednym z tych, którzy cieszyli się z połączenia obu ministerstw, bo liczyłem na kilka ważnych rozwiązań, jak np. większe stawki dla nauczycieli akademickich, którzy nigdy nie pracowali w szkole. Myślałem, że to połączenie ministerstw będzie zobowiązaniem na przyszłe lata, ale jak widać, tak się nie stało.
Dziękuję za rozmowę.