23 lutego, 2023

Beata Świderska, dyrektor Technikum nr 3 w Łodzi: Łapiemy się za głowy, bo szkoły nigdy nie były w takiej zapaści

Przyszłość widzę w ciemnych barwach. Przed nami kolejny rocznik podwójny, znowu wzrośnie liczba uczniów, a do tego trzeba jeszcze zapewnić kształcenie dzieciom z Ukrainy. Już w tym roku wyzwaniem było otworzenie sześciu klas pierwszych, podczas gdy we wrześniu będzie ich osiem. Gdzie ja znajdę kadry.

Z Beatą Świderską, dyrektor Technikum nr 3 w Łodzi, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Na podstawie niektórych wypowiedzi przedstawicieli ministerstwa edukacji można było nieraz odnieść wrażenie, że dyplomowany „widzi” co miesiąc na pasku tyle, ile niejeden burmistrz miasta. Czy zwiększenie pensji w przedziale od 266 do 326 zł z wyrównaniem od stycznia może w ogóle cokolwiek zmienić w tak trudnej sytuacji kadrowej?

– Przyszłość widzę w ciemnych barwach. Przed nami kolejny rocznik podwójny, znowu wzrośnie liczba uczniów, a do tego trzeba jeszcze zapewnić kształcenie dzieciom z Ukrainy. Już w tym roku wyzwaniem było otworzenie sześciu klas pierwszych, podczas gdy we wrześniu będzie ich osiem. Gdzie ja znajdę kadry? Przyszłość wygląda bardzo nieciekawie.

Jeśli do tego dorzucimy jeszcze informacje o braku podwyżek, bo o tych 7,8 proc. nie da się tego powiedzieć, to obawiam się, że tymi pensjami nie jesteśmy w stanie już nikogo zachęcić do pracy w szkole.

Nauczycieli których przedmiotów najbardziej brakuje?

– Głównie nauczycieli matematyki, fizyki, ale będę też szukała anglisty. Bardzo się martwię, bo przy sześciu oddziałach klas pierwszych mamy maksymalne obłożenie, jeśli chodzi o pracę, więc trudno sobie wyobrazić podział godzin przy ośmiu klasach. Wskaźniki i analizy wskazują, że wrzesień będzie ciężki, a każda dodatkowa klasa to kłopot kadrowy. Wszyscy pamiętamy stare czasy, kiedy każdy dyrektor szkoły walczył o dodatkowy oddział, bo to się wiązało z kolejnymi godzinami dla nauczycieli. A teraz? Kiedy musimy otwierać kolejne oddziały, to łapiemy się za głowy i zastanawiamy, kto tam będzie uczył.

Mamy coraz mniejsze pole manewru i coraz mniejsze szanse na pozyskanie nauczycieli do przedmiotów zarówno ogólnokształcących, jak i zawodowych. Na razie ratują nas emeryci, którzy mają nawet po półtora etatu, tylko że oni w końcu też powiedzą „dość”.

Z iloma nauczycielami emerytowanymi współpracuje szkoła?

– Mam kilkunastu emerytów. Zostali emerytami w ciągu minionych trzech lat. Przy tak dużych potrzebach nie dałoby się bez nich uczyć. Od dwóch lat nie mam żadnego nowego młodego nauczyciela w szkole.

Problemem jest wyłącznie brak zainteresowania pracą w zawodzie czy także brak kwalifikacji?

– Nikt z młodych nie jest zainteresowany pracą w szkole. MEiN zdaje się tego nie zauważać. Widzę to zwłaszcza po tych ostatnich wypowiedziach, tymczasem nauczycielowi początkującemu proponuje się pensję o 66 zł niższą od wynagrodzenia minimalnego w kraju. W tej sytuacji każdy matematyk wybierze inny sposób na życie, nawet jeśli chciał zostać nauczycielem. Szkoły zawodowe bardzo na tym tracą.

Nikt logistyka nie zmusi, żeby pracował w szkole. Niby po co miałby to robić, skoro są wakaty w branży, na której się zna, i która lepiej mu zapłaci.

Jak wygląda sytuacja nauczycieli początkujących?

– Mamy takich, ale to są byli nauczyciele kontraktowi. Gdyby nie nadgodziny, ich pensje byłyby niższe niż minimalna krajowa. Za sprawą tych wszystkich wakatów nie do obsadzenia ten problem tylko pozornie znika nam z oczu. MEiN również zdaje się tego nie zauważać, co widać po wypowiedziach na temat płac w oświacie. Tymczasem młody nauczyciel musi wziąć więcej godzin, żeby uzyskać lub przekroczyć pensję minimalną. Tak się stało w wielu szkołach. Widzę tu poważne niebezpieczeństwo obniżenia jakości kadr. Mierzyłam się już z taką sytuacją, kiedy zatrudniłam nauczyciela do nauki jednego z przedmiotów ogólnokształcących. Był jedynym kandydatem. Po kilku miesiącach zaczęły się skargi uczniów i rodziców. Ten przykład pokazuje, że problem kadr to nie tylko sprawa dyrektora szkoły. Jeżeli nikt się nie zreflektuje i nie wstawi za nauczycielami, polską szkołę czeka katastrofa.

„Bieda-nauczyciel”, „polska szkoła biedy”, „szkolna bieda”, „bieda nauczycielska”– to tylko niektóre z internetowych nagłówków.

– O tym trzeba mówić, ale także w rozmowach z rodzicami. Inaczej za parę lat do tej pracy będą przychodzili ludzie, może i dobrze znający dany kierunek, ale zupełnie niepowołani do tego zawodu. Bez umiejętności i chęci uczenia młodych ludzi. Celowo unikam słowa „nauczyciele”, bo bez pasji nauczycielem się nie jest. Niestety, obecna sytuacja coraz częściej zmusza nas do tego, żeby wziąć każdego, kto chce w ogóle pracować. Nie ma już takiej selekcji, że przeglądamy teczki, analizujemy CV. Coraz częściej bierzemy tego, kto chce.

(…)

Ile czasu ma jeszcze rząd na to, żeby ratować edukację przed zapaścią?

– Czasu już nie ma. Rząd powinien się wznieść ponad spory i spojrzeć na edukację perspektywicznie. Mało się mówi, że w wielu szkołach miesiącami nie ma zajęć z różnych przedmiotów – matematyki, polskiego, historii itd. Jak to możliwe, żeby MEiN nie robiło nic w tym kierunku, żeby znaleźć rozwiązanie.

Mam wrażenie, że decydenci zamiatają sprawę pod dywan, licząc, że szkoły sobie poradzą. Myślę, że dopiero jak dzieci nie będą przygotowane do matury, społeczeństwo się obudzi.

Rząd także się obudzi?

– Tylko wtedy, kiedy ta kwestia będzie poruszana oddolnie i tylko wtedy, kiedy w końcu przebije się informacja, że coś poważnego się dzieje. Trzeba zatrzymać nauczycieli. W tej chwili nie dziwię się nauczycielom, że nie chcą tak pracować.

Być może rodzice nie reagują na te informacje o brakach kadrowych, bo pamiętają wypowiedź ministra edukacji o niżu demograficznym.

– Demografia się zmienia i za dwa lata uczniów będzie mniej. Czy to spowoduje, że trzeba będzie zwalniać nauczycieli? W szkołach wiedzą, że przy takim natłoku zadań i nadgodzin nauczyciele będą mogli normalnie popracować na etacie, a emeryci odejdą na zasłużoną emeryturę. Paradoksalnie za sprawą niżu demograficznego, o którym wspominał minister edukacji, praca w szkole stanie się spokojniejsza.

Będzie mniej ścisku i może nie będziemy mieli takich problemów kadrowych. Niżem się nie martwię. Martwię się tym, co mnie czeka tu i teraz. Ciągle liczę na to, że godność i szacunek zostanie nam zwrócony.

Jak można to zrobić?

– Godnie zapłacić. Inaczej takie szkoły publiczne, jakie znamy, odejdą w niepamięć.

(…)

Czy w którymś momencie odczuła Pani, żeby ktoś w MEiN rozumiał, jakie zmiany są konieczne i oczekiwane przez środowisko?

– Nie, absolutnie nie. Nie wiem, czy w rządzie jest w ogóle ktoś, kto rozumie nasze środowisko bądź stara się je zrozumieć. Nie wiem, czy w przypadku ministra Czarnka to jest kwestia braku wiedzy czy fatalnych doradców. Szkoły zostały same i jakoś mamy sobie radzić.

Co widzi Pani na twarzach nauczycieli?

– Zmęczenie psychiczne. Są przepracowani, chorują, nie ma perspektyw, nie widać nawet światełka w tunelu. Jeszcze mam w szkole nauczycieli, którzy pracują z nami od lat. Mają po kilka dyplomów. Dzięki wielozadaniowości nauczycieli jeszcze dajemy radę.

Dlatego nie mogę zapomnieć wypowiedzi ministra Piontkowskiego po spotkaniu z ZNP. Nie rozumiem, jak można mówić, że nie da się już nic zmienić w wynagrodzeniach. Przy takich zarobkach i braku szacunku nasz zawód zacznie wygasać.

Ile godzin dziennie pracują nauczyciele w Pani szkole?

– Są tacy, którzy mają po dziewięć godzin dziennie.

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 6 z 8 lutego br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne

Łączna liczba wyświetleń