27 sierpnia br., po raz drugi w tym roku i pierwszy od momentu wybuchu pandemii, zebrał się Zespół ds. statusu zawodowego pracowników oświaty, w skład którego wchodzą przedstawiciele Ministerstwa Edukacji Narodowej, nauczycielskich związków zawodowych oraz samorządów. Minister edukacji Dariusz Piontkowski uznał, że to dobry moment, by rozpocząć rozmowy na temat zmian w sposobie finansowania oświaty.
Sposób dzielenia pieniędzy przeznaczonych na przedszkola, szkoły i placówki oświatowe to temat obecny w debacie publicznej od czasu wprowadzenia modelu opartego na wypłacanej samorządom przez rząd subwencji oświatowej*. Subwencja wprowadzona została wraz z decentralizacją państwa w 1996 r., ale według dzisiejszych reguł funkcjonuje od 2000 r. W tym roku subwencja oświatowa obchodzi więc 20. urodziny.
20 lat temu państwo przekazało samorządom w formie subwencji 19,3 mld zł. W 2020 r. subwencję zaplanowano na poziomie 49,8 mld zł. I wtedy, i dziś toczono tę samą dyskusję – na ile pieniądze z subwencji wystarczają na utrzymanie szkół i wypłacenie nauczycielom oraz pracownikom oświaty pensji oraz jak dużo samorządy powinny na ten cel wykładać ze swoich dochodów?
W tym roku rozmowa o pieniądzach dla oświaty budzi szczególnie dużo emocji, ponieważ wskutek pandemii koronawirusa znacząco zmalały dochody gmin i powiatów. Według Związku Miast Polskich dochody samorządów tylko z podatku PIT będą w 2020 r. niższe o 4 mld zł w porównaniu z rokiem poprzednim. A spadają też wpływy z podatku CIT i z podatków lokalnych.
Koronawirus jednak tylko uwypuklił problemy, z którymi oświata zmaga się od dwóch dekad. Prawdopodobnie już w 2000 r. subwencja oświatowa nie pokrywała nawet wszystkich kosztów nauczycielskich wynagrodzeń, a co za tym idzie – kolejnych podwyżek. Co wywoływało nie tylko napięcia na linii nauczyciele – samorządowcy, ale komplikowało wszelkie rozmowy na temat wprowadzenia kompleksowego mechanizmu wzrostu płac w oświacie. Skoro część kosztów uchwalanych przez rząd podwyżek dla nauczycieli spadała na barki samorządów, to te robiły wszystko, by podwyżki ograniczyć.
Jak wynika z przedstawionej przez Najwyższą Izbę Kontroli „Analizy wykonania budżetu państwa i założeń polityki pieniężnej w 2019 r.”, w 2010 r. subwencja pokrywała 64,1 proc. sumarycznych wydatków na oświatę. W 2015 r. było to 62,8 proc., w 2018 r. już tylko 56,6 proc., a w 2019 r. – 57,2 proc. „Dane te wskazują, że jednostki samorządu terytorialnego w coraz większym stopniu finansują oświatę ze środków własnych” – do takiej konkluzji doszli kontrolerzy NIK.
Obecny model finansowania oświaty budzi więc zastrzeżenia zarówno nauczycielskich związków zawodowych (bo blokuje możliwość szybszego wzrostu płac), jak i samorządów (bo przerzuca na nie coraz większe koszty utrzymania szkół).
Podczas posiedzenia ministerialnego zespołu 27 sierpnia br. Dariusz Piontkowski przedstawił aż osiem możliwych modeli finansowania placówek oświatowych. Zapewnił, że żadnego z nich MEN nie preferuje i na temat wszystkich chce rozmawiać z partnerami społecznymi. – Minister przedstawił warianty, ale z pełną odpowiedzialnością powiem, że w większości my je znamy już od czterech – pięciu lat – powiedział po posiedzeniu zespołu Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZG ZNP.
W sytuacji gdy MEN – przynajmniej oficjalnie – nie potrafi się zdecydować, który z modeli finansowania szkół preferuje, ZNP ma własną, kompleksową, propozycję w postaci dwóch krótkich i prostych projektów ustaw.
Jeden z nich już od czterech lat znajduje się w Sejmie. Zaledwie kilka miesięcy temu, bo 15 kwietnia 2020 r., posłowie (po raz drugi) zajęli się obywatelskim projektem ustawy „Pensje z budżetu” zgłoszonym w 2016 r. przez ZNP. Gdyby Sejm go przegłosował, to wynagrodzenie nauczycieli – w pełnej wysokości! – byłoby zagwarantowane w budżecie państwa.
Drugi projekt ustawy ZNP dotyczy wysokości nauczycielskich wynagrodzeń. Chodzi o nowelizację Karty Nauczyciela poprzez wpisanie do niej zasady, że wysokości kwot średniego i zasadniczego wynagrodzenia nauczycieli na poszczególnych stopniach awansu zawodowego stanowią określony procent przeciętnego wynagrodzenia. W ten sposób wynagrodzenie np. stażysty stanowiłoby 90 proc. średniej krajowej, a dyplomowanego – 155 proc. Jednocześnie minister edukacji określałby stawki wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli na poszczególnych stopniach awansu, posługując się widełkami zapisanymi w Karcie. Dzięki nowemu mechanizmowi płaca zasadnicza nauczyciela dyplomowanego byłaby ok. 1 tys. zł wyższa niż obecnie.
Powyżej przedstawiamy fragmenty publikacji zamieszczonej w Głosie Nauczycielskim nr 40-41 z 1-7 października br. Całość dostępna jest w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym ewydanie.glos.pl
źródło https://glos.pl/publikacja-znp-i-gn-nauczyciele-zasluguja-na-wyzsze-zarobki